Moje hobby: gry i łamigłówki

Od najmłodszych lat mieliśmy w domu zwyczaj grywania razem z rodzicami. Tych najdawniejszych, najprostszych gier już najczęściej nie pamiętam, ale np. w karty w "Wojnę" grałem już na pewno w przedszkolu.

Plansza do gry w Chińczyka

Moja plansza do gry
w Chińczyka z czasów
podstawówki

W czasie roku szkolnego grywaliśmy głównie w niedzielne popołudnia lub święta (w soboty chodziło się wtedy do pracy i szkoły). Żelazną zasadą było za to zabieranie zestawu gier na każde wakacje spędzane z rodzicami. Jak tylko padał deszcz zasiadaliśmy do stołu. W początkach szkoły podstawowej grywaliśmy głównie w proste gry planszowe i karciane oraz w kości. Mam do dziś planszę do Chińczyka, czyli "Człowieku nie irytuj się" z czasów podstawówki. Przewędrowała z nami wieleset kilometrów podczas kolejnych wakacji.

W Chińczyka jako małolaty grywaliśmy z bratem lub w trójkę z Mamą. Oboje rodzice natomiast chętnie grywali z nami w kości. Były to dwa warianty: pięcioma kośćmi w tzw "Pokera" (tę wersję preferował Tata), lub sześcioma kośćmi w "Dziesięć tysięcy" (tę wolała Mama). Gdy było tylko dwoje chętnych do zabawy to po etapie "Wojny" grywaliśmy w karty w Garibaldkę, taki rodzaj pasjansa dla dwojga - Mama bardzo ją lubiła, ja potem często grywałem w nią z synem.

Gdy byliśmy starsi, rodzice nauczyli nas grać w Kanastę. Grywaliśmy we dwie lub cztery osoby, bywało, że ciągnęło się to przez cały deszczowy dzień gdzieś w górach czy nad jeziorem.

Komplet szachów od Taty

Mój "zabytkowy" komplet
do gry w szachy, który przekazał
mi Tata w połowie podstawówki

Gdy miałem jakieś 12 lat Tata dał mi w prezencie swoje szachy (mam je do dziś, co widać na zdjęciu obok). To Tata nauczył mnie gry w szachy i spędzaliśmy wtedy sporo czasu nad szachownicą, zaczynając oczywiście od "Szewskiego mata" w czterech ruchach. Niestety Jasiu nie lubił szachów, koledzy też nie grywali, więc dopiero w latach osiemdziesiątych wróciłem do tej gry z jednym z nowych sąsiadów. Grywałem też czasami z komputerem (zawsze wygrywał więc nie był ulubionym partnerem) a potem grywałem z moimi młodszymi dziećmi, ale też coraz częściej wygrywali!

książka Lilavati

Lilavati, którą dostałem od Taty
widać, że mocno używana!

Moje zainteresowania matematyką i grami spowodowały też, że gdzieś w czwartej klasie szkoły podstawowej Tata podarował mi swoją, wydaną w latach pięćdziesiątych, książkę: "Lilavati - rozrywki matematyczne" autorstwa Szczepana Jeleńskiego.

To z tej książki nauczyłem się pierwszych sztuczek matematycznych i karcianych, to dzięki niej polubiłem "zadania tekstowe". Bywało, że nie mogłem się oderwać od lektury i... kontynuowałem z latarką pod kołdrą. Bogactwo tej książki powoduje, że jest wydawana do dziś i wśród kolejnych pokoleń tu i ówdzie wzbudza miłość do matematyki, traktowanej jak sztuka ale i rozrywka. Znam też takich, co i reagują bólem głowy na samo jej wspomnienie happy smiley .

Potem już od kolegów i koleżanek na obozach nauczyłem się grać w Makao, Tysiąca i inne popularne gry karciane. Grałem też często w warcaby (64 polowe) i w młynek, który bardzo lubię.

Gdzieś około początków mojego liceum pojawił się w domu Przewodnik gier Lecha Pijanowskiego. Pozwolił uporządkować różne nasze "domowe" i "koleżeńskie" zasady różnych gier. Próbowałem też różnych nowych. Jedną z pierwszych było Pentomino, które jednak traktowałem bardziej jako łamigłówkę.

Kilka lat później odkryłem w tej książce Mosty.

W liceum, w każdej wolnej chwili oraz na nudniejszych lekcjach namiętnie grywaliśmy w "Kółko i krzyżyk" do pięciu na nieograniczonym polu.

Pudełko od gry Sztuka Taktyki

Pudełko od gry
"Sztuka Taktyki"

Gdzieś w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych ktoś podarował jednej z moich córek grę o wdzięcznej nazwie "Sztuka Taktyki". Żadna z córek nie wykazywała większego zainteresowania tą grą, została więc "przejęta" przeze mnie. Przez wiele lat namiętnie grywaliśmy w nią z jednym z moich przyjaciół ilekroć wpadał na chwilkę i zostawał do wieczora happy smiley, bawiłem się nią też wielokrotnie sam, np. podczas choroby.

U nas w domu gra ta nosi nazwę "Wciskanki" .

Plansza do Halmy dla 3 osób

Plansza mojej produkcji
do Halmy dla 3 osób.

Również w tym okresie pojawiła się w naszym domu Halma. W klasyczną halmę można grać w dwie lub cztery osoby, ale ja odkryłem w "Przewodniku gier" Lecha Pijanowskiego wariant dla trzech osób. Wykonałem wtedy na odwrocie oryginalnej planszy halmy wariant planszy dla trzech osób, który wykorzystujemy do dziś! To ta plansza towarzyszyła kilku moim wakacjom pod namiotem, ratując nas od depresji gry zaczynało padać.

Nie cierpię grać w Monopoly, ale czasami dzieci mnie zmuszały frowning smiley i przez parę godzin inwestowałem w domy i hotele w USA.

Równolegle z grami pasjonowały mnie różne łamigłówki, choć np. bardzo popularna w swoim czasie Kostka Rubika niezbyt mi się podobała. Często w prezencie pod choinkę lub na imieniny dostawałem jakąś łamigłówkę i potem męczyłem ją bezustannie aż opanowałem wszystkie jej tajemnice. Czasami była to jakaś książka pełna łamigłówek. Wtedy starczała na dłużej.

Kiedyś od Mamy dostałem Magicznego węża.

Gdy byliśmy mali rodzice często organizowali u nas w domu brydża ze swoimi przyjaciółmi. Zaczynali od kolacji i potem potrafili grać prawie do rana. Bardzo nas wtedy z bratem denerwowało, że oni się bawią a my musimy iść spać.

Ojciec później nauczył mnie podstaw gry w brydża ale na większą skalę zacząłem grać dopiero na studiach, byłem nawet krótko członkiem Polskiego Związku Brydża Sportowego. Wtedy też zacząłem palić papierosy, no bo jak trójka kolegów siadała do brydża na całą noc, każdy z dwoma paczkami papierosów to trudno było nie zacząć palić. Ale rzuciłem palenie już w 1991 roku.

Był okres, że ja, podobnie jak wcześniej Rodzice, grywałem z przyjaciółmi w brydża co drugą niedzielę. O brydżu napiszę kiedyś więcej bo bardzo lubiłem w niego grać i chętnie bym znowu pograł.

Oczywiście lubię też niektóre komputerowe gry i łamigłówki, ale to będzie osobny temat.